Niedziela... Coś nareszcie musiało się odmienić. Śniadania tym razem nie jadłem sam. Trisha przyrządziła (wylała ciasto z proszku na patelnię) dla nas pancakes. Takie typowe, amerykańskie śniadanie. Oczywiście do nich musiał być syrop klonowy i masło orzechowe.
Po śniadaniu pojechaliśmy do kościoła (na szczęście moja rodzinka jest wierząca). Trochę rzeczy mnie tam zdzwiło - po pierwsze jest tylko jedna msza każdego dnia. Po drugie, amerykańscy katolicy nie spowiadają się - wszyscy w kościele idą do Komunii, ponieważ uważają, że wyznali i przeprosili za swoje grzechy podczas Mszy. Kościół jest generalnie ładny, na szczęście mają śpiewniki z formułą całej Mszy (dlatego mogłem czynnie uczestniczyć).
Następnie wybraliśmy się do restauracji na brunch - ja zjadłem sałatę oraz tosta z grillowanym serem.
Ta restauracja znajduje się obok skoczni narciarskiej. Na górę prowadzą schody - jest ich 500. Na każdym jest jakiś cytat lub jakaś dedykacja. Dla nas z Elliotem to było jak wyzwanie, więc wbiegliśmy/weszliśmy na samą górę. Cudowny widok na całe Iron Mountain. W sierpniu są tu organizowane zawody w wbieganiu właśnie na te schody. Możliwe, że weźmiemy w nich udział.
Po powrocie do domu pojechałem z Elliotem na jego trening piłki nożnej. Trener i cała drużyna bardzo miło mnie powitali i mogłem pograć razem z nimi. Szybko nauczyli się mojego imienia, a ja czerpałem dużą radość z gry z nimi. To na pewno nie ostatni mój trening. Możliwe także, że pojadę z nimi na turniej (jako "menadżer") do Minnesoty za dwa tygodnie.
Następnie po krótkiej kąpieli w basenie dla ochłody, wybraliśmy się do kina na Toy Story 4 - film, który w Polsce będzie dopiero 9 sierpnia. Byliśmy tam z Elliotem, jego dziewczyną i jej koleżanką. Bardzo fajna bajka, polecam.
W domu pograliśmy sobie trochę w piłkę całą rodzinką w ogrodzie, a następnie rozpaliliśmy ognisko. Siedzieliśmy tak sobie do 22 przy ogniu i muzyce country. Urządziliśmy sobie z Elliotem mały wrestling na trawie, a także robiliśmy s'mores - zapieczone na ogniu pianki z kostkami czekolady pomiędzy dwoma krakersami. Bardzo słodkie, ale dopóki je się tylko jedno to jest przepyszne.
Jeśli oglądacie vlogi Adama to zapewne już wiecie, co to jest. To jest tzw. "root beer", w wolnym tłumaczeniu "piwo korzenne". Wbrew pozorom, nie ma w sobie ani grama alkoholu i jest bardzo dobre. To taki ich kolejny napój, którego kilka dni temu miałem okazję spróbować i bardzo mi zasmakował.
Czyli co... już 9 dni za mną. Jutro wracamy do normalnego życia - tzn. Trisha idzie do pracy, a my siedzimy w domu. Ale nie cały dzień, bo mamy zamiar z Elliotem wybrać się na siłownię.
Komentarze
Prześlij komentarz